- Alba? – usłyszałam głosik z wnętrza jaskini
- Ach, tu jestem. – powiedziałam i odwróciłam się w stronę Mistaki.
- Chodź. – szybkim krokiem wyszła z jaskini
- Co jest? – spytałam kotkę i poszłam za nią
- Chodzi o Kaila. On... nocami się włóczy... um, nie ważne, chodź. –
rozporządziła i przyśpieszyła kroku, a ja za nią. Szłyśmy szybko (albo
nawet biegłyśmy) w ciszy przez jakiś czas. W końcu kotka zauważyła wilka
i zawołała – Tam jest! – pokazała łapką na leżącego wilczura. Był nim
Kail. Podeszłyśmy do niego. Cały był posiniaczony, jego jedna łapa
krwawiła, a sam był ledwo żywy. Ten widok na chwilę odebrał mi mowę, a
potem jednocześnie chciałam zapytać czy bardzo go boli, co mam robić i
co mu się stało. Mimo wszystko wybrałam jeszcze inną opcję. Wzięłam go
na grzbiet, mimo że próbował zaprzeczyć i chciał iść sam, co było
pomysłem bardzo śmiesznym.
- Prowadź, nie pamiętam drogi. – rzekłam do Mistaki, a ona pokiwała
głową i pospiesznie wróciła do jaskini. A ja oczywiście musiałam za nią
pędzić. Bardzo mało mówiłam. Myślałam o Kailu i o tym, co mu się stało.
Czarne myśli siedziały w mojej głowie. Weszliśmy do jaskini. Delikatnie
położyłam wilka na posłaniu z mchu. Mistaki biegała tam i spowrotem nie
wiedząc co robić, a ja magią próbowałam tamować ranę na łapie, łagodzić
zadrapania, ale moje moce były zdecydowanie za małe. On natomiast nie
odzywał się. Czułam, że wszystko go boli, ale nie okazywał tego.
Przypomniałam sobie coś.
- Kail, zaraz wracam. Nie ruszaj się i staraj się trzymać łapę w górze.
Kocie, pilnuj go. – powiedziałam spokojnie i biegiem rzuciłam się w
stronę mojej „skrytki” na zioła i mikstury, przy rzece. Biegłam starając
się zapamiętać drogę. Na szczęście trafiłam do tego miejsca, wzięłam
wszystko, co mogłoby się przydać, by chociaż trochę zmniejszyć ból
Kaila. Zdyszana, z różnymi rzeczami w pysku biegłam spowrotem do jaskini
poturbowanego. Wbiegłam nagle do owej jaskini. Mistaki przestraszyła
się, ale posłusznie oddaliła się trochę, pozwalając mi pomóc
skrzydlatemu. Polewałam rany miksturami i wcierałam w nie zioła tak
szybko jak mogłam. Po parunastu minutach z tych największych ran już nie
sączyła się krew, a te mniejsze stały się jeszcze mniejsze. Westchnęłam
i oddaliłam się nieco w głąb jaskini. Byłam z siebie trochę... dumna.
Basior wstał. Syknął, łapa jeszcze go bolała. W jaskini było cicho i...
dziwnie. Tak jakby każdy się bał czegokolwiek powiedzieć.
- Nie współczuj mi. – powiedział w końcu Kail. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zasłoniłam mu buzię.
- Nie ma za co. - uśmiechnęłam się delikatnie.
<Kail? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz