Było koło godziny 4 nad ranem. Jak co noc wracałem do swojej jaskini. Księżyc prawie w ogóle nie świecił i nic nie było widać. Nie wiem co ten kretyn wyrabiał ale strasznie bolała mnie prawa przednia łapa. Nie miałem jak sprawdzić ale chyba leciała z niej krew. Olałem ten fakt wiedząc że do jaskini został mi spory kawał i mimo wszystko muszę go przejść. Wędrowałem przez jakiś czas zamyślony. Nagle usłyszałem w krzakach szelest.
- Kto tam jest?! - warknąłem rozkładając skrzydła i w razie czego przyjąłem pozę do ataku. Nie wiem po co mi te skrzydła... I tak ich nie użyję ale dodają mi trochę wzrostu i powagi. Z krzaków spokojnym krokiem wyszła wadera. Od razu się rozluźniłem i złożyłem skrzydła. - Przepraszam...
<Ayame? Mały brak weny xD no cóż Kail troszkę nerwowy ;) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz