Ledwo mogłem otworzyć oczy. Całe moje ciało było poranione i obolałe. Z trudem uniosłem powieki. Tym razem nie dali mi zbyt dużo swobody. Miałem związane ze sobą przednie łapy razem i te z tyłu też (po dwie łapki tak dla jasności ;) ), a wszystkie razem były przykute jednym łańcuchem do ściany. Generalnie... Mogłem tylko leżeć na boku. I tak nie byłem w stanie zrobić dużo więcej. Postarałem się rozejrzeć po pomieszczeniu. Było zupełnie inne niż to w którym wylądowałem ostatnio. Było małe, nie miało okien, a drzwi stanowiła zamknięta na 3 spusty krata. Ale jakby tego było mało, czegoś, a raczej kogoś brakowało - Fazie. Leżałem tak na pół przytomny i zamartwiałem się tym co mogli jej zrobić. Minął jakiś czas... nie wiem ile a nawet nie mogłem tego określić w przybliżeniu... Po prostu straciłem rachubę. Drzwi do celi otworzyły się i stanął przede mną ogromny basior. To był Kairo - ten sam wilk który porwał mnie i Fazie.
- Czego chcesz?! - warknąłem przez ramie ostro.
- Jak się zwracasz do swojego pana?! - warknął i kopnął mnie w poranione od bicza plecy. - Jestem tu naczelnikiem! Zwracaj się z szacunkiem jeśli ci życie miłe!
- O widzę że teraz byle szczenie może dostać tytuł naczelnika! - warknąłem
- Milcz! - krzyknął. - Chyba że nie chcesz jej już zobaczyć!
- Gdzie ona jest?! - obróciłem się w jego stronę. Byłem wściekły
- A skąd wiesz że w ogóle jest?!
- Co jej zrobiliście?!
- My? Ależ nic... To twoja zasługa! Więc pamiętaj! Jeśli ty się nie słuchasz ona cierpi!
- Nie możesz tego robić!
- A kto mi zabroni?! TY?! - zaśmiał się - jeśli chcesz jej pomóc, to lepiej rób co ci każę! A teraz do roboty! Myślisz, że będziesz się obijał?! - krzyknął, a ja nic nie odpowiedziałem. Kairo gestem przywołał tu czterech strażników. Rzucili się na mnie i zaczęli przewiązywać liny, przekładać kajdany i coś tam tworzyli. Nie widziałem za dużo bo jeden z nich tak mnie trzymał że zasłaniał widok na cokolwiek. W rezultacie na każdej z łap miałem kajdany. Te od przednich łap były ze sobą połączone łańcuchem o długości z 20cm, tak samo jak tynie. Dodatkowo prawa tylna była skuta z prawą przednią łańcuchem tak że kiedy stałem normalnie byl napięty. Z lewą stroną było tak samo. Generalnie nie mogłem biec i jedyne co to wolno a nawet bardzo wolno chodzić. Ledwo trzymałem się na nogach ale nie dałem tego po sobie poznać. Aha... jeszcze coś... Od każdej kajdany na każdej łepie odchodził dodatkowy łańcuch który trzymał jeden strażnik. W sumie było 4 strażników czyli po jednym na łapę plus doszło jeszcze czterech, dwóch szło przed nami a dwóch za nami. W skrócie obstawa ze wszystkich stron. Ta cała brygada zaprowadziła mnie do jakiejś dziwnej kopalni. Było tam pełno różnych stworzeń takich jak ogry, gryfy itp. Wszystkie skute łańcuchami i wszystkie coś wykopywały, nosiły, albo były bite batem. Zaprowadzono mnie na puste stanowisko gdzie stał tylko nadzorujący prace basior z czteroosobową obsadą strażników. Ci nowi strażnicy zamienili się ze starymi (wzięli od nich łańcuchy) i teraz to oni sprawowali nade mną piecze.
- No proszę! Czy to nie ten wielki Haru? " Duma naszego narodu, przyszły władca?! " - warknął złośliwie - i co ci z tego tytułu przyszło! Mogłeś mieć to wszystko, żyć z honorem i szacunkiem, a wybrałeś zdradę... Głupcze!
- Teraz żyje z honorem! A wy nie wiecie nawet co znaczy to słowo!
- Zamknij się! - warknął i walnął mnie łapą po mordzie. - Bierz się do roboty! Kop tutaj i wypełnij to wiadro węglem! Masz na to 2 godziny, albo surowa kara cię czeka!! - wskazał wiadro i odszedł. Nie było to duże wiadro, ale patrząc na ilość węgla w tej kopalni to nie należało do najlżejszych zadań. Zważając na to ze co chwilę byłem bity batem przez strażników. Po jakiś 30 min te oszołomy wymyśliły sobie lepszą zabawę... Zorientowali się że jeśli jeden pociągnie za łańcuch, pociągnie mnie za łapę i się wywalę. Śmieszyło ich to do rozpuku i wywalali mnie co 2 min, po czym bili batem i narzekali że za wolno wstaje i że nie pracuje. Dwie godziny minęły jak z bicza strzelił (niemal dosłownie), a ja miałem prawie całe wiadro. No brakowało mi może z 5 kamieni żeby je wypełnić. Ku mojemu zdziwieniu, zamiast nadzorującego, przylazł tu naczelnik.
- Czego chcesz?! - powiedziałem podirytowany i dostałem od strażników batem
- Jak się odnosisz do pana? - warknął jeden z dryblasów - pokłoń się! - ale ja nawet nie drgnąłem. . - Ty bezczelny! Pokłoń się! - warknął powtórnie, a ja w ręcz przeciwnie.... Uniosłem głowę. - Gnido! - razem z innym trzymającym łańcuch od moich przednich łap, pociągnęli za oba tak że chcąc nie chcąc pokłoniłem się. Spojrzałem na Kairo morderczym wzrokiem a ten strzelił mi łapą prosto w twarz i delikatnie się uśmiechnął. Wyprostowałem się, a on spojrzał na moje wiadro.
- To wszystko? - powiedział z ironią w głosie
- Jest prawie pełne. - warknąłem i nawet nie spostrzegłem się kiedy ten złapał mnie za szyję i przycisnął do ściany.
- Miało być PEŁNE czy PRAWIE PEŁNE?! - krzyknął. - Chyba cię nauczę co to znaczy PEŁNE! - krzyknął mi prosto w twarz - Gdzie jest niewolnica? - warknął do osiłka który mu towarzyszył.
- Która niewolnica? - spytał przerażony strażnik
- A która idioto? Moja służąca!
- Wysłałeś ją panie po bicz...
- To niech mi go w końcu przyniesie! - warknął. Osiłek miał jakiś dziwny pilot, pad... nie wiem jak to określić... Na którym było mnóstwo różnych guzików i pokręteł. Poprzekręcał coś i powciskał.
- Z-z-zaraz przyniesie panie - powiedział nie pewnie
- No ja myślę! - krzyknął Kairo. Basior już chwilę temu puścił uchwyt na mojej szyi i pozwolił mi opaść na ziemię. Strażnicy szybko kazali mi wstać i minęło raptem kilka minut kiedy zza zakrętu wyłoniła się postać wadery.
- Nareszcie jesteś pomiataczko! - warknął. Dopiero teraz zobaczyłem twarz wilczycy. Ona zatrzymała się. Wymieniliśmy spojrzenia. Nie mogłem w to uwierzyć. Ona chyba też nie do końca. Zatrzymała się ze zdziwienia i stała jak wryta patrząc na mnie. Dlaczego? Dlaczego, ona? Pytałem sam siebie w myślach, patrząc na Fazie trzymającą w pysku bicz. Miała na szyi jakąś dziwną obroże, ale nie była skuta. Była wolna. Mogła uciec w każdej chwili.
- Fazie! Co ty wyprawiasz! Uciekaj! - krzyknąłem. Po jej policzku spłynęła łza, ale nie ruszyła się. Nagle guziki na obroży zaświeciły, a przez waderę przeszedł elektryczny wstrząs. Ugięła się z bólu i zapiszczała cicho.
- Do mnie sługusie! - warknął groźnie Kairo. Wadera niechętnie wykonała polecenie. Podeszła do niego i położyła bicz u jego stup. Nic nie rozumiałem. Basior podniósł bicz i wymierzył mi dwa strzały w plecy. - To za podżeganie do buntu! - warknął. Skinął tylko głową, a trzej strażnicy którzy z nim przyszli rzucili się na waderę i przygwoździli ją do podłoża. Ona nawet nie stawiała oporu. Jeden z nich trzymał Fazie za obrożę a dwójka pozostałych trzymała ją za łapy. Nagle z ziemi "wyrosły" (pojawiły się) kajdany które oplotły łapy wadery i złapały za obrożę. Samica była rozciągnięta na wszystkie strony i przykuta tak że mogła tylko leżeć na brzuchu. Nie mogłem nic zrobić. Strażnicy wiedzieli że mogę chcieć jej pomóc dlatego obezwładnili mnie i przycisnęli do ziemi zanim w ogóle spostrzegłem się co się dzieje.
- A to za brak posłuszeństwa wobec pana! - warknął Kairo i zaczął okładać nieruchomą waderę biczem. Widziałem na jej mordce ból jaki jej to sprawiało. To nie sprawiedliwe! Czemu każą cierpieć jej za moje winy!?
- Stop! Przestańcie - powiedziałem błagalnie - Dajcie jej spokój! To moja kara! Nie jej! - Krzyczałem. Kairo walnął mnie batem po policzku.
- Następnym razem zastanów się nad konsekwencjami! - warknął i walnął Fazie jeszcze 4 razy. Wtedy kajdany które przyciskały ją do podłogi zniknęły.
- Tylko pamiętaj skarbeczku... - szepnął jej do ucha Kairo - Jeśli ty będziesz nie posłuszna jego czeka o wiele większa kara...
<Fazie? I co dalej? Sorka ze tak długo trochę mi wypadło z głowy to opko ;) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz