
Już miałam go urywać gdy jakiś wstrętny wilk ukradł mi go. Papuga była już na wykończeniu, więc wyczarowałam tornado i wilk odfrunął daleko, daleko, daleko, daleko... A kwiat wypadł. Niestety tornado pochłonęło także wodę, więc już nie mogłam wyleczyć Papugi. Poszłam i stanęłam nad nią. Kwiat położyłam na jej serduszku i... i... i zapłakałam. Łza trafiła w sam środek kwiatu i papuga przestała skrzeczeć i w ogóle zapanowała cisza... Myślałam, że już zdechła... ale poczułam podmuch wiatru, a byłam na polanie, więc mnie to troszkę zdziwiło. Otworzyłam oczy i ujrzałam Shiro unoszącą się mi nad głową.
- Hej... dziękuję za uratowanie mi życia. - powiedziała cichutko.
Ja < jak zwykle > nie kapująca co się dzieje otworzyłam pysk i się na nią patrzyłam.
- Yyy... Eee... nie ma za co. - odpowiedziałam w końcu.
- Przypominam ci Shirę? Co nie?
- Nn... n... no. - odpowiedziałam mając zaszklone oczy.
- Ten kwiat to była Ambrozja, która przywraca duchy do życia. Ja byłam ducho... ducho... yyy... ducho-ptakiem, czyli Shirą która jeszcze nie odeszła zza światy...
- Ale jak to się stało, że żyjesz?! - spytałam z niedowierzaniem.
- Miałam kilka spraw do załatwienia na tym świecie, a Ty ze swojej miłości do ptaków sprawiłaś, że żyję nadal i to wszystko dzięki tobie!
- Hmm.. moze Sherevana pozwoli mi cię wziąć jako towarzysza... muszę iść jej się zapytać. Idziesz ze mną?
- Oczywiście!
< Sher, pozwolisz mi mieć papużkę? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz