Gdy teraz patrzę w jej oczy, nie wierzę, że nigdy nie zauważyłem, że one nie są po prostu zielone. Że gdzieś są niemal koloru jodły, a gdzieś świeżej limonki. Uśmiecham się lekko. Mój mózg jest teraz pusty, czuję, że mógłbym patrzeć tak w te zwierciadła duszy po wieczność. Shervana wreszcie odpowiada mi bladym uśmiechem.
- Czy to śmiertelna choroba?
Cóż.
- Mam nadzieję. - mówię pytająco. A później, jak zwykle się plączę. - Znaczy, nie, że umrę, tylko że na zawsze i wszędzie, i...
Zatyka mi pyszczek łapą.
- Wystarczy kiwnąć głową.
Kiwam głową. Shervana siada z zamyślonym wyrazem... brwi.
- Daj mi chwilę.
Odchodzę i oglądam Źródło, i znowu jestem tak cudownie pusty, bez żadnych zmartwień.
<Sher?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz