Patrzę w jej duże i głębokie, zielone oczy.
- Najszczersza.
Cały szczęśliwy dzień upływa nam jak szalony strumień. Wieczorem pytam bezgłośnie, gdyż rozumie mnie bez słów:
Ja... czy jesteśmy razem?
Jesteśmy.
I po wypowiedzeniu tych bezgłośnych słów, ja... gwałtownie podnoszę się w powietrze, jak obwiązany sznurem... zamykam oczy i słyszę krzyk Shervany... zwisam bezwładnie, jak trzymany niewidzialną ręką za pierś... Czuję, jak moje oczy i łapy płoną...
Oczami Et...
Wychylam głowę zza krzaka i... oczom nie wierzę! Emersit, Emersit zawieszony w powietrzu! Jest ułożony jak przybity do krzyża, z przednimi łapami rozłożonymi szeroko, a tylne ściśle do siebie przylegają! Otwiera oczy... białe, świetliste oczy...
Emersit'a...
Czuję, jak moje usta otwierają się i mówię cicho, prawie szepczę, ale mój głos jest głośny...
- Teraz... teraz jestem! Ja, Existere... ja ISTNIEJĘ! I jestem DEMONEM! Demonem... - przeciw sobie wskazałem na Shervanę - przez CIEBIE! A właściwie dzięki Tobie, Shervano... Ja... ja... - nie potrafiłem powiedzieć "dziękuję".
Opadłem, moje oczy przestały lśnić i stałem się prawdziwym sobą: Emersit'em. Shervana nie wydusiła z siebie słowa.
- Ja... mam w sobie Demona!
- Przepraszam!
- To czasem się przydaje, Shervana! Spokojnie.
Przytuliłem ją. Spojrzała na mnie szklistymi oczami. Uśmiechnąłem się ciepło i zachichotałem. Wracaliśmy do domu. Do watahy.
Ale mimo wszystko, jednak boję się tego Demona. Teraz mój umysł jest jego domem...
<Shervana?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz