Patrzyłam jak wniebowzięty Luchciach bawił się królikiem z gałązek.
Kinaj stał nad nim i mówił coś do niego. Westchnęłam i położyłam głowę
na pysku. Chcę. Stąd. Wyjść.
Ktoś zaczął mnie szturchać w głowę. Otworzyłam leniwie oczy i spojrzałam w górę. Zamarłam.
Jack. Nade mną z uśmiechem na pysku stał Jack. To był on, to było jego
blond futro, to były jego zielone oczy... Gapiłam się tak na niego przez
dłuższą chwilę, aż on się roześmiał i pomógł mi wstać. Co jest...
- J-Jack?...
Bez słowa wyciągnął zza siebie czarnego królika. Z białą kokardą.
- Powinienem już dawno oddać ci Oza. Przepraszam.
Chciałam mu powiedzieć, że nie wiem za co przeprasza i zasypać go milionem pytań. Ale usnęłam.
- Ej, Alice. Żyjesz? - ponownie poczułam szturchanie. Jednak tym razem
stał nade mną Kinaj, a za nim Luchciach. Poniosłam się i poczułam coś
miękkiego pod łapą.
Oz. Czarny królik z czerwonymi oczami. Pluszak, który był... jest moim
przyjacielem. Miał nawet tą samą białą kokardę i czerwony płaszczyk.
Zszokowana wzięłam go do łapy. Zgniotłam go lekko. To był on. Poczułam
łzy w oczach i rozpłakałam się. Ze smutku i szczęścia naraz. Zapomniałam
,że Kinaj i Luchciach tez tu są.
<Kinaj?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz