Słyszę okropny rumor tysięcy łap. Zaczynam wściekle drapać w barierę.
- Shervana! Słyszysz?
W
tej samej chwili bariera opada, a ja widzę martwego Naix'a i...
nieprzytomną Shervanę. Nic poza tym. Z westchnieniem ją podnoszę, kiedy
nagle... świat znika!
Pojawia się przed nami kilka sekund później. Shervana się budzi. Jesteśmy w przestronnej, jasnej hali...
Wygląda
podobnie, ale na jej końcu stoi stary stół skryby <czy jak mu
tam>. Za nim stoi naj: -starszy, -bardziej pomarszczony i -bardziej sędziwy
staruszek, jakiego widziałem. Ma zakręconą bródkę, okular na lewym oku i
coś pisze wielkim, czarnym piórem na pergaminie. Po chwili zauważa nas,
leżących żałośnie na środku sali. Shervana zrywa się i biegnie w jego
stronę. Nagle okazuje się, że jest strasznie daleko... Przewracam oczami
i biegnę za nią. Starzec przy stole patrzy na nas ze smutkiem i
zaskoczeniem. Następnie... rzuca między nas księgą. Kiedy ląduje,
otwiera się... Jest całkiem pusta! I nie ma tytułu! Shervana dalej
wściekle biegnie przed siebie. Będąc kilka metrów od książki...
zaczynają wyrastać na niej... kontury! Takie jak w rysunkach! W końcu,
kiedy jest już koło książki, ona... staje się ilustracją w niej!
- Shervana!
Staruszek
wyskakuje zza biurka i biegnie do książki... rzucam się do biegu.
Jesteśmy równie blisko... Teraz widzę, pusta księga w magiczny sposób
zapisała się... były w niej wszystkie informacje o Shervanie. Te piękne rysunki... Ta białoruda sierść... Te zielone oczy... Ryczę z wściekłością, pokonując ostatnie metry od książki. Starzec jest równie szybki, co ja. Nie, z pewnością na takiego nie wygląda.Chwytam księgę, czytając jednocześnie jej tytuł. Proste: "Shervana". Basior chwyta i ciągnie za książkę. Zaciskam zęby. Nie odpuszczę. Nigdy. Wściekle szarpię książkę. Kilka minut tej bezszelestnej bitwy, i... kartki latają jak puch... książka... rozerwała się. Starzec patrzy na nią smętnie. Patrzę na nią z przerażeniem. Upadając, otwiera się na dużym rysunku Shervany... przedartym na pół.
- Nie wróci. - szepcze starzec.
Wpatruję się w ilustrację. Co on mówi? Nie wróci?!
- Shervana! - syczę. Opuszczam głowę i warczę - Shervana.
Basior nie broni się. Leży już martwy. Podnoszę głowę.
- Nie wróci! - wrzeszczę demonicznie.
Jak to możliwe. W końcu wyję:
- Shervanaaaa!
<Shervana?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz