- Żadna! - krzyknąłem bez namysłu i uwolniłem się z łańcuchów.
- Noo! Wiedziałam, że Rose nie ma sza (...) zaraz, zaraz CO?! - wrzasnęła z niedowierzaniem Death.
- Nie chcę żadnej z Was.
- Secret Death traktuje mnie jak du pka, a ja nie lubię "krzyczeć" na
wadery. Rose natomiast... Hmm jest idealna, ale może letniej niech
znajdzie sobie lepszego basiora ode mnie. - rzekłem.
Na pożegnanie cmoknąłem obie wadery w policzek i zacząłem iść na łowy.
Spojrzałem jeszcze raz na wadery, a te wciąż gapiły się na mnie jak na kretyna.
Z uśmiechem powróciłem do poszukiwania obiadu...
Mijały dni, tygodnie, miesiące, aż nagle pewnego deszczowego dnia
pierwszy raz od "zerwania z Death i Rose" spotkałam Rose, która z
radością skakała w deszczu.
Zbliżyłem się do wadery i z uwagą przyglądałem się jej zabawie.
- Cześć Rosie! - zawołałem gdy ta przez chwilę na mnie patrzyła.
<Rose...?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz