Blue siedziała w jaskini ze szczeniakami. Postanowiłem pójść po coś do
jedzenia dla mojej partnerki. Na dworze szalała śnieżyca, płatki śniegu
wpadały mi do oczu. Było mi potwornie zimno. W pobliżu jaskini znalazłem
tylko mizernie wyglądający krzaczek z jagódkami. Poszedłem więc dalej,
licząc nawet na mięso. Zapuściłem się aż ZA DALEKO...
Trafiłem do wielkiego, mroźnego lasu. Z każdym krokiem było mi coraz
zimniej. Niemal czułem, jak krew przestaje we mnie krążyć. Lecz
pomyślałem o głodnej Blue i pobiegłem dalej. Aż natrafiłem na niego.
Niedźwiedzia. W kłębie miał ze dwa metry. Pazury miał ogromne jak
miecze. Zawarczałem i najeżyłem sierść najmocniej jak mogłem. Ukazałem
swoje zęby i spróbowałem zastraszyć przeciwnika mimo przejmującego
mrozu. Bestia nie wzięła sobie do serca tego ostrzeżenia. Jednym ruchem
monstrualnej łapy rozorała mi cały bok. Niedźwiedź ryknął na mnie
najgłośniej jak tylko potrafił. Oświadczył w ten sposób całemu światu,
że zwyciężył. Po czym odszedł i zostawił mnie zdanego na siebie. Leżałem
bezwładnie na lodowatym mrozie niezdolny do żadnego ruchu. Śnieg wokół
mnie robił się coraz bardziej czerwony. Usłyszałem lekkie, ale szybkie
kroki pędzące w moją stronę. To była Blue.
-Raquel! Raquel!-krzyczała z rozpaczą - nic ci nie jest?
-Nie. Umieram tutaj z mrozu i braku krwi i nic mi nie jest - ostatkami sił odpowiadałem - gdzie są dzieci?
-Z opiekunką - odpowiedziała.
W tym momencie poczułem się bardzo słaby.
-Blue...zajmij...się...szczenia- tylko tyle zdołałem wykrztusić.
Usłyszałem jeszcze tylko płacz Blue, po czym zmarłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz