Biegnę i biegnę, a końca wiecznego śniegu nie widać. Głowa Shervany
opada. Błagam, niech śpi, nie umiera! Wytężam wszelkie siły i dalej
robię rozpaczliwe skoki. Mój bieg nie ma końca! Nagle coś wyczuwam.
Ziemia. Gdzieś pomiędzy tym śniegiem jest ziemia. Zatrzymuję się, ryjąc
pazurami śnieg. Nie ma czasu na zastanawianie się ile mam jeszcze siły.
Na pewno niewiele. Ale dla Shervany mogę zużyć całą i zginąć. Nie mam
dużo czasu. Ona umiera. Tworzę pole siłowe, które odgarnia śnieg.
Zaczynam wściekle drapać pazurami zamarzniętą na kość ziemię. W końcu
rzucam w nią płomieniami klnąc na chłód tej krainy. Teraz kopie się
łatwiej. Stopniowo zasypuję Shervanę ziemią, tak będzie jej cieplej. Tak
głęboki rów wystarczy! Gdy wraz z waderą jesteśmy w środku, tworzę pole
siłowe, które utrzymuje ziemię i śnieg nad nami. Tak, teraz jest
zdecydowanie cieplej. Kładę Shervanę pod prowizoryczną "ścianą" i
zaczynam kopać wąski tunel w dół, w którym, mam nadzieję, znajdę wodę...
<Sher?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz