- Kolejny? - mruknęłam, spoglądająć na krzaki.
Od kilku dni dawna wataha zaczęła nasyłać na mnie zabójców i najemników.
- Pokaż się. - warknęłam w stronę skąd dochodził głos.
Stanęłam w pozycji bojowej i czekałam, ale to była pułapka. Zwrócili moją uwagę, ale zaatakowali z drugiej strony - prosto w moje odsłonięte plecy. Jeden wczepił mi się w tylnią łapę, a drugi przejechał pazurami po moim brzuchu.
- Cholera. - spróbowałam się wyrwać, ale to tylko pogorszyło stan mojej kostki.
Poczułam jak moja kość zmienia ustawienie - zwichnęli mi ją i polali jakimś płynem.
- Znasz truciznę z kwiatu Lari? - spytał biały basior, którego kojarzyłam jako jednego z najlepszych zabójców z Watahy Demonów.
W moim umyśle pojawiło się wspomnienie z dzieciństwa gdzie uczyli nas takich rzeczy. Była ona najrzadszą ze wszystkich, a zarazem najgorszą. Miało się 20 godzin od momentu, aż dostanie się do ciała, potem... każdy się domyśli. Może ma się dużo czasu, ale w męczarniach, a wtedy trudno znaleść lekarstwo, którym jest sama trucizna, lecz podana doustnie, a nie na ranę, jak dali mi.
- Dwadzieścia godzin, tak myślisz? Podaliśmy Ci większą dawkę i sądze, że masz jakieś osiem. - szczerzył się do mnie, patrząc na pysk wykrzywiony z bólu.
Zawyłam. Z wściekłości i bólu. Trucizna razem z krwią rozchodziła się po moim ciele, a ja wszystko to dokładnie czułam.
- Jednak damy Ci drobną szansę. - uśmiechnął się przywódca. - Zostawimy Cię tutaj, jeśli ktoś Ci pomoże - okay, kiedy indziej Cię dopadniemy, lecz jeśli nie - to będziesz miała osiem godzin cierpień.
Z ostatnimi słowami, wszyscy rozpuścili się w dziwnej mgle, który pojawiła się i znikła.
< Pomoże ktoś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz