poniedziałek, 30 czerwca 2014

Od Rise'a

Kreśliłem ostrym pazurem przedziwne kształty w mokrym od deszczu piasku. Aż trudno uwierzyć, że nagle po tak wielu upalnych dniach nad terenami watahy rozpętały się potężne ulewy, zalewając wiele uroczych zakątków i znacznie podnosząc poziom wszystkich rzecz oraz jezior. Z mokrej grzywki, mieniącej się błękitem, na nos skapywały perliste krople. Chłód powoli ogarniał moje ciało, wywołując dreszcze na grzbiecie. Sam nawet nie wiedziałem czemu w taką pogodę siedzę na dworze i nie robię nic pożytecznego.
Nie powinienem aż tak bardzo odizolowywać się od reszty, pomyślałem. Na pewno nie wniesie to nic pożytecznego do mojego umysłu, a o negatywnych skutkach wolałbym nie myśleć.
Powstałem, otrzepując się z wody, i rozejrzałem dookoła. Ponury, przygnębiający obraz natury nikogo nie wprawiał w dobry nastrój. Nawet mnie. Zacząłem więc biec truchtem w poszukiwaniu jakiegoś suchego schronienia, w którym mógłbym chwilę odpocząć i przeczekań ewentualne załamanie chmury.
Po dłuższych, nużących poszukiwaniach ujrzałem gdzieś pomiędzy leśnymi zaroślami niewielką jamę, zdolną jednak do pomieszczenia wilka moich rozmiarów. Zmęczony, wyziębiony i ponownie przemoczony przedzierałem się więc przez krzaki, nierzadko ostre, by dotrzeć do jedynego miejsca, jakie mogłoby mnie uchronić w tym momencie przed deszczem.
Ubłocony wpadłem do przytulnej, ciepłej nory i bez zastanowienia przyjąłem dogodną do snu pozycję. Wtedy okazało się, że nie jestem sam. Za moimi plecami rozległo się chrząknięcie, należące z pewnością do wadery. Gwałtownie odwróciłem się, podrapałem po głowie i zacząłem mamrotać jakieś słowa przeprosin.

< Jakaś wadera? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy