Wygląd wilka:
Historia przybycia:
Po długiej wędrówce krajobraz nie uległ zmianie. Wciąż ten sam, śnieżny, cichy, pusty, martwy. Młoda wadera przemierzała w równym tempie. Jedyna żywa dusza. Chociaż nie. Jedyną żywą istotą jest jej oddech, przybierający formę pary, w zetknięciu z mroźnym powietrzem. Jej serce, już dawno skażone zostało lodowym sztyletem, sprawiając, że stała się taka. Po kruczoczarnej sierści nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Czerń zastąpiła śnieżna biel. Płodząc ją basior wydał na nią wyrok przekleństwa. Dźwigania brzemienia lodu. Przekazał jej to. Dobrze o tym wiedział. Przekleństwo przyniosło śmierć wielu wilkom. Skazana na wygnanie i potępienie na wieki, przemierzała śnieżne połacie. I tylko gwiżdżący wiatr igrał z nią. Zwąc ją: "Śnieżną królową", "Śnieżną panią". Wilczyca po jakimś czasie przestała słyszeć jego drwiny. Otóż dochodziła do Lodowej Góry.
"Moje królestwo" pomyślała gorzko.
Pięła się dalej. Wyżej. Każdy wilk zginąłby na miejscu. Jednak temperatura nie przeszkadzała waderze iść do przodu. Piąć się wyżej. Do portalu do innej krainy. Ta już była stracona. Obejrzała się przez ramię. Mimo swej obojętności zdziwienie wtargnęło na pysk wadery. Jak okiem sięgnąć rozciągała się istna lodowa pustynia. Drzewa przypominające lodowe sople, czy raczej lodowe rzeźby, rozrzucone tu i tam, wszędzie.
„A jeszcze tak nie dawno ta kraina była najpiękniejsza” pomyślała przypominając sobie całą przeszłość:
”Przybył nie wiadomo skąd, nikt go nie znał, nie rozumiał. Nikt poza moją głupią matką. Chciała mu pomóc, a on jak się odwdzięczył? Przeklętą córką. Ale po kolei. Przybył jak już rzekłam z odległej krainy, spowitej mrokiem i złem. Nikt poza matką tego nie wiedział. Bo po co się chwalić iż jest się przeklętym przez Mrok. Skażonym nim. Mieszkała na obrzeżach watahy, nie dopuszczała bliżej innych wilków. Pewnej nocy zjawił się On. Mój ojciec. Jego ciało i dusza były ranne. Poważnie ranne. Wadera będąca szamanką podjęła się uzdrowienia Go. Leczenie zajęło jej rok i jeden dzień. Jednak nawet kiedy rany się wyleczyły On był słaby. I na śmierć w niej zakochany. Dureń. Matka wiedziała, że nic nie będzie w stanie uzdrowić jego duszy. Pewnej nocy wyznał jej prawdę. Był bardzo chory. Gdyż od tamtego czasu często chorował. Rzekł iż ma misję, której niestety nie może wypełnić, dźwiga brzemię którego nie może zdjąć. Misja polegała nad ostrzeganiem samym sobą przed zgubnością zagłębiania się w Mroku dusz. Jednak wadera znała jeden sposób. Oboje głupcy w sobie zakochani. Rzekła więc do niego pewnego razu:
-Wiesz… Ja znam sposób, jak możesz kontynuować swą misję, mimo swej nieuchronnej śmierci. Jednak to może być niebezpieczne… Ale ja ci pomogę..
-Tak? Jak może być?
-Musisz mieć…-wadera zawahała się, ale po chwili oznajmiła-Musisz spłodzić dziecko!
Wyrzuciła i od razu opuściła głowę zawstydzona.
-Ale wtedy moje brzemię… -zaczął basior-Masz rację. Mogę mu przekazać moje brzemię, oraz powiedzieć mu to co ja wiem, i przykazać mu kontynuowanie misji. Jesteś genialna
Rzekł i przytulił waderę. To jest moją matkę. Jednak to pozbawiło go części energii więc opadł na posłanie, które od pewnego czasu jest jego.
-Tylko że… Nie mam żadnej wadery… Z którą mógłbym je mieć.. -Wysapał
-Ja.. Ja jestem gotowa oddać ci się byś tylko wypełnił tą misję. Kiedyś brzemię spadnie z tego dziecka. I on oraz jego potomstwo będzie wolne. Na wieki-rzekła widząc zasypiającego basiora.
Potem kiedy ojciec już wyzdrowiał przystąpili do spełnienia swojego obowiązku, czy raczej paktu. Zderzenie Mroku z czystością szamanki było gorsze niż kiedykolwiek wadera mogła sobie wyobrazić. Za każdym razem odczuwała ogromny ból. Szczególnie na samym końcu. Jednak nie uskarżała się na to. Wiedziała że musi to uczynić. I po pewnym czasie okazało się że jest w ciąży. Poczuła mdłości i zwymiotowała w najbliższe krzaki. Jednak te wymiociny nie były takie normalne. Była to krew przemieszana z jakąś toksyczną mazią. Po tym doszedł jeszcze potworny ból brzucha i gorączka. Wadera leżała wiele dni cierpiąc. Potem doszedł również krwotok. A co z ojcem zapytacie? Zmarł po jakimś czasie nim matka zdążyła wydać mnie na świat. Żaden medyk nie mógł jej pomóc. Umarła więc. Jednak urodziłam się ja. Byłam bardzo brzydkim szczenięciem. Mówiono że nie mam jednego oka, ale ono było czarne jak noc drugie niebieskie. Moja sierść była brzydka. Ogółem nikt mnie nie chciał. Wyrzucili mnie z watahy, a ja małe szczenię nie potrafiące jeszcze kontrolować brzemienia zniszczyłam ich. Potem żyłam wiele lat w puszczy. Sama, bez nikogo. Nauczyłam się wykorzystywać toksynę i lód do własnych celów. Oraz ukrywania tego. Jednak kiedy kończyłam trzy lata wymknęło mi się to spod kontroli. Zniszczyłam tamtą krainę. A moje futro stało się śnieżnobiałe. Dwoje oczu tak różnych przybrało ten sam niebieski kolor.”
Doszłam wreszcie do portalu. Przedostałam się do nowej krainy. O ciemnym księżycu.
„Tu się będę czuć jak w domu” pomyślałam. Ruszyłam przed siebie. Szukając nieuniknionego.
"Moje królestwo" pomyślała gorzko.
Pięła się dalej. Wyżej. Każdy wilk zginąłby na miejscu. Jednak temperatura nie przeszkadzała waderze iść do przodu. Piąć się wyżej. Do portalu do innej krainy. Ta już była stracona. Obejrzała się przez ramię. Mimo swej obojętności zdziwienie wtargnęło na pysk wadery. Jak okiem sięgnąć rozciągała się istna lodowa pustynia. Drzewa przypominające lodowe sople, czy raczej lodowe rzeźby, rozrzucone tu i tam, wszędzie.
„A jeszcze tak nie dawno ta kraina była najpiękniejsza” pomyślała przypominając sobie całą przeszłość:
”Przybył nie wiadomo skąd, nikt go nie znał, nie rozumiał. Nikt poza moją głupią matką. Chciała mu pomóc, a on jak się odwdzięczył? Przeklętą córką. Ale po kolei. Przybył jak już rzekłam z odległej krainy, spowitej mrokiem i złem. Nikt poza matką tego nie wiedział. Bo po co się chwalić iż jest się przeklętym przez Mrok. Skażonym nim. Mieszkała na obrzeżach watahy, nie dopuszczała bliżej innych wilków. Pewnej nocy zjawił się On. Mój ojciec. Jego ciało i dusza były ranne. Poważnie ranne. Wadera będąca szamanką podjęła się uzdrowienia Go. Leczenie zajęło jej rok i jeden dzień. Jednak nawet kiedy rany się wyleczyły On był słaby. I na śmierć w niej zakochany. Dureń. Matka wiedziała, że nic nie będzie w stanie uzdrowić jego duszy. Pewnej nocy wyznał jej prawdę. Był bardzo chory. Gdyż od tamtego czasu często chorował. Rzekł iż ma misję, której niestety nie może wypełnić, dźwiga brzemię którego nie może zdjąć. Misja polegała nad ostrzeganiem samym sobą przed zgubnością zagłębiania się w Mroku dusz. Jednak wadera znała jeden sposób. Oboje głupcy w sobie zakochani. Rzekła więc do niego pewnego razu:
-Wiesz… Ja znam sposób, jak możesz kontynuować swą misję, mimo swej nieuchronnej śmierci. Jednak to może być niebezpieczne… Ale ja ci pomogę..
-Tak? Jak może być?
-Musisz mieć…-wadera zawahała się, ale po chwili oznajmiła-Musisz spłodzić dziecko!
Wyrzuciła i od razu opuściła głowę zawstydzona.
-Ale wtedy moje brzemię… -zaczął basior-Masz rację. Mogę mu przekazać moje brzemię, oraz powiedzieć mu to co ja wiem, i przykazać mu kontynuowanie misji. Jesteś genialna
Rzekł i przytulił waderę. To jest moją matkę. Jednak to pozbawiło go części energii więc opadł na posłanie, które od pewnego czasu jest jego.
-Tylko że… Nie mam żadnej wadery… Z którą mógłbym je mieć.. -Wysapał
-Ja.. Ja jestem gotowa oddać ci się byś tylko wypełnił tą misję. Kiedyś brzemię spadnie z tego dziecka. I on oraz jego potomstwo będzie wolne. Na wieki-rzekła widząc zasypiającego basiora.
Potem kiedy ojciec już wyzdrowiał przystąpili do spełnienia swojego obowiązku, czy raczej paktu. Zderzenie Mroku z czystością szamanki było gorsze niż kiedykolwiek wadera mogła sobie wyobrazić. Za każdym razem odczuwała ogromny ból. Szczególnie na samym końcu. Jednak nie uskarżała się na to. Wiedziała że musi to uczynić. I po pewnym czasie okazało się że jest w ciąży. Poczuła mdłości i zwymiotowała w najbliższe krzaki. Jednak te wymiociny nie były takie normalne. Była to krew przemieszana z jakąś toksyczną mazią. Po tym doszedł jeszcze potworny ból brzucha i gorączka. Wadera leżała wiele dni cierpiąc. Potem doszedł również krwotok. A co z ojcem zapytacie? Zmarł po jakimś czasie nim matka zdążyła wydać mnie na świat. Żaden medyk nie mógł jej pomóc. Umarła więc. Jednak urodziłam się ja. Byłam bardzo brzydkim szczenięciem. Mówiono że nie mam jednego oka, ale ono było czarne jak noc drugie niebieskie. Moja sierść była brzydka. Ogółem nikt mnie nie chciał. Wyrzucili mnie z watahy, a ja małe szczenię nie potrafiące jeszcze kontrolować brzemienia zniszczyłam ich. Potem żyłam wiele lat w puszczy. Sama, bez nikogo. Nauczyłam się wykorzystywać toksynę i lód do własnych celów. Oraz ukrywania tego. Jednak kiedy kończyłam trzy lata wymknęło mi się to spod kontroli. Zniszczyłam tamtą krainę. A moje futro stało się śnieżnobiałe. Dwoje oczu tak różnych przybrało ten sam niebieski kolor.”
Doszłam wreszcie do portalu. Przedostałam się do nowej krainy. O ciemnym księżycu.
„Tu się będę czuć jak w domu” pomyślałam. Ruszyłam przed siebie. Szukając nieuniknionego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz