Rzuciliśmy się w kierunku... swądu... tak, teraz było już wiadomo, że czujemy spaleniznę i strach. Nagle Shervana odłączyła się ode mnie, wskoczyła zwinnie na olbrzymi głaz i rzuciła się w dół. Po chwili, machając szaleńczo smoczymi skrzydłami, mknęła tuż nade mną. Wytropiłem natychmiast szczelinę skalną, napiąłem mięśnie i czas wokół mnie zwolnił, dając na chwilę mi ulgę, gdy leciałem nad nią... Ułamek sekundy później już opadłem, z nieprzyjemnym uderzeniem i bólem kości. Wytężyłem siły by dogonić moją partnerkę nieustannie wpatrującą się w horyzont...
Horyzont, na którym jak na kartce widać było płomienie strzelające wokół...
<Shervana?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz