Dosyć ciekawe zajęcie.
Nagle w krzakach usłyszałem szelest.
Wyjąłem łuk i strzałę z kołczanu.
Napiąłem cięciwe, po czym czekałem.
Nagle wyszła z nich samica.
Włócznie w boku, złamana noga.
Strzała poleciała w niebo.
Była późna jesień, tak na pograniczu zimy.
Wadera zdążyła jedynie wyszeptać..
- Pomocy...
Po czym upadła i już nie wstała.
Podbiegłem sprawdzić puls.
Żyła. Było zimno więc zdjąłem ubranie po czym ją w to ubrałem.
Zarzuciłem ją sobie na plecy, po czym pognałem do jaskini.
Uczono mnie jak opatrywać rany.
Całe szczęście była nieprzytomna więc zacząłem nastawiać kość.
Kiedy usłyszałem zgrzyt kości ocierającej się o kość zrobiło mi się niedobrze.
Kiedy wyjąłem włócznie z jej boku, zacząłem szukać jakichś ciał obcyh w jej ciele.
Żadnego nie znalazłem więc wyjąłem gałęzie i zioła po czym podpaliłem to.
Zaczęła się budzić...
< Lórien? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz