Szłam poprzez las, a wysokie trawy co jakiś czas nadcinały mi skórę. Wyglądałam jakbym właśnie stoczyła walkę z niedźwiedziem, ale tak nie było, nawet nie odważyłabym się machnąć łapą w jego kierunku. Moja biało-niebieska sierść gdzieniegdzie zrobiła się czerwona od krwi. Może i bym rozpaczała nad bólem i wyglądem, ale rany miałam w tylu miejscach, ze to już nie miało sensu. Ani to nie przyspieszy gojenia, ani nie złagodzi bólu.
Usłyszałam szum. Trochę trudno zidentyfikować czy był to strumień czy drzewa, więc stanęłam na chwilę. Hałas był ciągły, jest to woda. Podeszłam bliżej, aby się napić. Schyliłam się i w połowie zatrzymałam głowę. Spojrzałam na moje rozmazane odbicie.
- Jezu, to ja? - pomyślałam.
Usiadłam i zaczęłam wgapiać się w siebie. Mogłabym tak trwać do późnego wieczora, gdyby nie to, ze obok mojego odbicia pojawiło się jeszcze jedno. Nie kryjąc przerażenia zmieszanego z oburzeniem odskoczyłam jak poparzona. Pech chciał, żebym odskoczyła w stronę strumienia.
- Nie bój się! - krzyknęła przybyła wilczyca.
Po chwili drgnęła, jakby dopiero teraz do niej dotarło, że wpadłam do potoku.
- Czekaj! - krzyknęła.
- Aha. - pomyślałam. - Z chęcią sobie tutaj podryfuje i poczekam na ciebie.
Z trudem łapałam oddech i końcówką sił machałam łapami. Złapałam głaz wbity w dno, jednak nie utrzymałam się przy nim długo. Już po chwili przejechałam pazurami po kamieniu. Nabierałam prędkości, koryto rzeki pochylało się ku dołowi. Panicznie łapałam się napotkanych przedmiotów, a większość wciągałam ze sobą do wody. Rozpędzałam się, by za chwilę zaryć o dno jeziora, które było końcem potoku. Wynurzyłam się i wyszłam na brzeg. Kilka chwil później dobiegła do mnie wilczyca znad potoku.
- Niezbyt przyjemny początek spotkania. - powiedziałam zażenowana i zła.
- Ale za to bardzo ciekawy. - uśmiechnęła się.
Jakoś po tym wydarzeniu nie miałam ochoty wysnuwać całych poematów o tym, jak bardzo jestem zdenerwowana. Zamachnęłam się i wepchnęłam ją do jeziora, co wywołało chwilowy uśmiech na moim pysku. Może to nienormalne, ale widok podtapiającej się tej konkretnej wadery wywoływał u mnie radość. Gdy już wydostała się na brzeg zachichotałam.
- Ta... Bardzo śmieszne. - mruknęła.
- Dobra, czego chcesz?
- Chciałam tylko sobie przysiąść i poznać cel Twojego pobytu na tym terenie.
- A co? To czyjś teren?
- Akurat tak, jesteś na terenie Watahy Black Night.
- I mam się stąd wynosić?
- W sumie to powinnaś.
- Dobra, tylko mi powiedz w którą stronę jest najbliżej do granicy.
- A nie zależy ci na konkretnym kierunku?
Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Coś sugerujesz? - zapytałam.
- Nie, nie! Tylko się pytam, czy nie chcesz, żeby ci wskazać najbliższą drogę do Twojej watahy.
- "Twojej watahy" - powtarzałam sobie w myślach - Stąpasz po cienkim lodzie, moja droga. - burknęłam.
- Czyli nie masz watahy?
- Tak - warknęłam robiąc się coraz bardziej nerwowa.
- Więc jestem Ifus, członkini watahy na której terenie przebywasz. Chcesz dołączyć?
Kiwnęłam głową wyrażając zgodę.
Szłyśmy dość długo.
- A ty jak masz na imię? - zapytała.
- Cairne
Wokoło gdzieniegdzie z drzew opadały liście. Zbliża się jesień, a po niej zima. Trzeba zbierać pożywienie.
Doszłyśmy do jaskiń, a Ifus wprowadziła mnie do Alphy.
- To Cairne, chce dołączyć do watahy. - przedstawiła mnie.
- Dobrze, a więc znajdź sobie jakieś schronienie.
Odeszłam, bo stwierdziłam, że dalsza rozmowa nie ma już sensu.
- Jak już tak za mną chodzisz, to może pokarzesz mi tereny? - zapytałam.
< Ifus? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz