Tyle co pamiętam to, to że już od samego początku tata
traktował mnie jak piąte koło u wozu… Raczej traktował mnie jak powietrze…
tylko czasem podstawił jedzenie pod nos, a tak nie chciał mnie… pewnego dnia
powiedział żebym z nim poszła na spacer… szliśmy długo nie wiem dokładnie ile
ale kilka razy musieliśmy robić przerwy by się przespać. W końcu
trafiliśmy na polanę otoczoną drzewami.
- Tu jest twój przystanek – powiedział tata z monotonnym jak
zwykle głosem
- Jak to? Ale… - odrzekłam z za wachaniem
- Jak to? Ale… - odrzekłam z za wachaniem
- Nie chce cie. Nie mogę znieść myśli że żyjesz a… ona nie…
Nie mogę na ciebie patrzeć! Nigdy nie próbuj wracać ani mnie znaleźć. I tak ci się
nie uda! - krzyknął
- Ale co jeśli… Ja sobie nie poradzę? – odrzekłam raczej
spokojnym głosem. I tak musiałam radzić sobie sama wiec nie przejęłam się zbyt
tą sytuacją. Ale chciałam zobaczyć jego reakcje.
- Musisz sobie jakoś poradzić, po prostu nie narażaj się niebezpieczeństwom
i bądź grzeczna – powiedział odchodząc – jeżeli w ogóle potrafisz… - zamamrotał
pod nosem wchodząc w las a potem zniknął w między drzewami.
W zaistniałej sytuacji stwierdziłam iż nie ma sensu za nim
gonić… wiec poszłam przed siebie. Szłam jakiś czas. Zapadł zmrok. Postanowiłam się
przespać.
Kiedy się obudziłam zobaczyłam 2 ślepia spoglądające na
mnie, i wielką postać do której one należały.
Była to wadera…
Spoglądałyśmy na siebie i wtedy…
<co wtedy? Shervana?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz