Zbliżało się popołudnie było gdzieś tak koło godziny 14. Liści z każdym dniem opadało co raz to więcej i więcej by w końcu drzewa na parę miesięcy straciły swoje korony i stały się wielkimi nagimi gałęźmi, które w nocy mogą postraszyć nie jednego szczeniaka, gdyż w tedy wyobraźnia o takich godzinach u maluchów najbardziej działa i pobudza przede wszystkim kiedy to im się opowie jakieś straszne historyjki. Siedziałem sobie na swojej małej polance w samotności, od czasu do czasu przychodziły do mnie jakieś lekko ranne wilki, albo chore. Jako iż byłem medykiem tej watahy miałem swój obowiązek pomóc im...mej rodzinie mimo iż nie byliśmy z krwi to jednak w pewnym rodzaju rodziną. Uśmiechnąłem się do siebie samego, w aktualnej chwili radowałem się swoimi promieniami słonecznymi, które mnie ogrzewały i jednocześnie karmiły. Delikatnie również podczas takiego o to posiłku się świeciłem, a dokładniej moje złotawe znamiona. To dzięki memu słońcu miałem swoją energię i siłę by pomagać innym jak potrzebowali tego. Nigdy z nikim nie miałem żadnych zwad, a jak już to zawsze szło to jakoś w łatwy sposób wytłumaczyć. W pewnej chwili moja delikatna poświata zaczęła znikać co znaczyło iż byłem pełen pozytywnej słonecznej energii. Uśmiechnąłem się szeroko i postanowiłem się przejść po lesie. W pewnej chwili ciut za bardzo się zamyśliłem i nie spostrzegłem to kiedy opuściłem przypadkowo tereny Watahy. Szedłem jeszcze tak z mały kawałek, kiedy to się w końcu zorientowałem gdzie jestem. Rozejrzałem się szybko i postanowiłem powrócić na swoje tereny przytykając nos do ziemi i idąc za swym zapachem. W pewnej chwili coś poczułem i to bardzo nie daleko. Cierpiące zwierzę, które było najwidoczniej męczone jeszcze...żyło i powoli słabło...Ruszyłem w danym kierunku skąd poczułem tą śmierć. W pewnej chwili kiedy doszedłem do tego miejsca schowałem się w krzakach i popatrzyłem na to co robiła pewna wadera. Zamiast zabić dane zwierzę znęcała się i torturowała je. Cała była zakrwawiona krwią tego stworzenia. Po mym ciele przeszły nieprzyjemne ciarki i poczułem wyraźnie iż może stanowić nie małe niebezpieczeństwo szczególnie dla mnie. Dla wilka, który innym pomaga...nie walczy i woli przede wszystkich dobro. Powoli się wycofałem kiedy niechcący nadepnąłem na pewna gałązkę. Wadera się spojrzała w mym kierunku przymrużając oczy. Ja sie w tym czasie bardziej skuliłem z nadzieją iż mnie nie zauważy. Rozejrzałem się szybko czy nie ma czegoś lepszego do kryjówki i kiedy spojrzałem iż nie ma już wadery tam gdzie siedziała przed chwilą, przełknąłem ciężko ślinę i szybko sie obróciłem by pobiec w swoja stronę kiedy to zobaczyłem iż ta wadera właśnie stała za mną. Patrzyła na mnie z wielka agresją z rządzą mordu. Skuliłem bardziej ogon jak i uszy. Cofałem się powoli w tym.
-Umm...h-hej? - powiedział bardziej przestraszonym głosem.
<Ivy c: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz